Przypomniało mi się, jak pewnego razu zmienialiśmy opatrunki "na wyjeździe". Dotyczyło to pacjentów, którzy nie są w stanie dotrzeć do sali opatrunkowej. Braliśmy wtedy wózeczek i zaopatrywaliśmy go we wszelakie potrzebne rzeczy: gaziki, rękawiczki jałowe i niejałowe, octenisept, który na tym oddziale lał się litrami itd.
Pewna pacjentka miała ranę na nodze (no, dobra.. kończynie dolnej), która nie za bardzo chciała się goić i coś tam się z niej sączyło. Zostałem poproszony przez moją Panią pielęgniarkę o przyniesienie podkładu, żeby łóżko się nie zafajdało.
Lecę więc do sali opatrunkowej, przeszukuję każdą szafkę.. w końcu - jest! Wracam więc do chorej.
Pani pielęgniarka: To nie było już podkładzików?
Ja: Jak to nie? A co trzymam w ręce?
Pani pielęgniarka: Pieluchę xD
Lekko zmieszany spojrzałem na to, co ze sobą przyniosłem i faktycznie.. pielucha.
Żeby nie było, to podkłady leżały obok gatek i złapałem nie to, co trzeba :p